Zaczynamy cykl felietonów pt. „KORKOTRAMPKIEM”. Autorem tekstów jest tajemniczy XXL.
Szukamy zawodników na każdą pozycję! Coraz częściej czytamy takie ogłoszenia na różnych grupach związanych z piłką nożną. Czy pomiędzy dziś, a kiedyś była różnica? Tak, ktoś powie – po co to porównywać? Czasy się zmieniły. No zmieniły się. Fakt zmieniła się również mentalność (pewnie przez czasy).
Dzisiaj czytamy na różnych grupach związanych z piłką nożną: drużyna szuka zawodnika na każdą pozycję… Serio? Trzeba szukać? Gdzie młodzi ludzie marzący o karierze, o popularności? No brak, jakby byli, nie było by ogłoszeń. Młodzi nie garną się do gry, a może i garną, ale jest dużo drużyn, a młodych za mało? To już wymaga analizy. Dzisiaj: mamy Orliki, czyli pełnowymiarowe boiska ze sztuczną nawierzchnią, a nawet z oświetleniem w większości. Mamy akademie, szkółki piłkarskie, zespoły w różnej kategorii wiekowej, gdzie trenuje mnóstwo dzieciaków, często bardzo utalentowanych. Pytanie brzmi, w którym momencie zostaje przerwany łańcuch szkoleń? W którym momencie te dzieciaki rezygnują? Brak chęci? Czy czasami brak kasy rodziców, a może ich determinacji? Oczywiście czasami rodzice to przerost formy nad treścią i z powodu ich przerośniętych ambicji dzieciaki same zniechęcają się. Wiem, ciężko wyważyć pozycje rodzica, granica między mobilizowaniem, a już naciskiem i zmuszaniem jest cieniutka. Łatwo ją złamać i zniechęcić dzieciaka dożywotnio. Chociaż jest też inna strona medalu – może dzisiaj jest za dużo, za łatwo i za przyjemnie?
Lata 80-te ubiegłego wieku to brak Orlików (takie coś w ogóle nie istniało w przestrzeni publicznej), boiska jakieś tam były, ale raczej kartofliska (można zapomnieć o takich ze sztuczną nawierzchnią) i w ogóle można było zapomnieć o boiskach. Pamiętam jak z kolegami z osiedla zapragnęliśmy mieć bramki na boisku, które ni to było do tenisa, ni do siatkówki… Takie po prostu wysypane kruszoną cegłą z dwoma słupkami z możliwością montażu siatki do tenisa lub siatkówki (takich siatek i tak nigdzie nie było, a udając Fibaka czy innego tenisistę, odbijaliśmy piłki od transformatora na osiedlu). Do momentu postawienia prawdziwych bramek za słupki służyły tornistry (jak od razu po szkole) kamienie, ale musiały być spore, oraz swetry, koszulki i różne przedmioty, które mogły się nadać. Najważniejsze mecze, takie między osiedlowe to już były na wypasie, bo od rana „malowaliśmy” linie piaskiem z piaskownicy – wiadomo, pole karne, linia środkowa, punkt karnego. Tak, tak, tak to wyglądało… Wracajmy do bramek… (chyba już się przedawniło po prawie 40 latach) po prostu kradliśmy cement i piasek z budowy osiedla Nowiny (sorry jak ktoś miał ubytki w ścianach czy krzywą podłogę, mogliśmy się do tego przyczynić), a kątowniki czy płaskowniki ze szpitala na Rudzkiej. Jak zgromadziliśmy materiał to sami (serio sami) te bramki postawiliśmy. Nie było zdziwienia, że chłopcy, którzy mieli 10-13 lat sami zrobili bramki, jedyna kontrowersja to poprzeczki, które były ze sznurka. Problem w tym, że po większości strzałów musiał działać VAR z lat 80-tych, czyli silniejszy miał rację.
Takie to były czasy kiedyś, a takie są dzisiaj…czy kiedyś było lepiej? Nie wiem, było inaczej. Dzisiaj w szatniach spotykam zbliżone roczniki, ludzi w podobnym wieku, którzy nadal biegają po boiskach w różnych klasach rozgrywkowych i świetnie bawią się. To jest właśnie ta pasja, ta miłość do piłki, o której nie jeden marzył, o karierze. I pewnie dzisiaj zrobiłby wiele rzeczy inaczej, ale jednego by nie zmienił, nie chce zmieniać… chce grać, chce biegać chce pokazać, że jeszcze może, niestety najczęściej głowa myśli, że jeszcze może, a organizm mówi, sorry, chyba cię…
Szacunek dla wszystkich którym się chce…dlatego panowie, kto może ten biega, bo kiedyś i tak za tym zatęsknicie….